Los bywa kapryśny jak pudełko słodyczy... nie zgadniesz, co cię spotka.
Hej, pamiętasz te wieczory, gdy oglądałeś „Notting Hill” po raz piąty i udawałeś, że łza w oku to alergia? No właśnie. Romans jako gatunek ma to coś – albo go kochasz, albo… no dobra, i tak go kochasz. Ale dlaczego wciąż wracamy do tych samych schematów, mimo że przewidujemy każdy pocałunek w deszczu? Rozkminiamy to razem!
Zacznijmy od staroci (w pozytywnym sensie!). Filmy jak „Przepowiednia” czy „Titanic” to must-watch każdego romantycznego maratończyka. Ale czy współczesne produkcje, np. „To Wszystko Ona”, mają tę samą magię? IMO, tak – ale z przymrużeniem oka. Dziś bohaterowie częściej trollują się na Tinderze niż piszą listy miłosne. Postęp, kochani!
Słyszę, jak pytasz: „Serio, kolejny film o miłości?”. Spoko, nie oceniam! Nawet John Wick czasem potrzebuje romansu… albo przynajmniej dobrej sceny walki w tle. Romans nie musi być cukierkowy – spróbuj „Silver Linings Playbook”, gdzie neurozy i miłość idą w parze. Totalny game-changer!
Nawet jeśli udajesz, że wolisz thrillery, w głębi duszy masz słabość do tych historii. Bo romans to jak tabliczka czekolady – wiesz, że to niezdrowe, ale raz na jakiś czas… no właśnie. Moja rada? Włącz ulubiony film, weź koc i nie przejmuj się, że znów płaczesz przy „Pamiętniku”. FYI: Ja też to robię. 😊