Złe moce rządziły Narnią przez sto lat...
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego filmy familijne to jedyne, przy których twoja rodzina przestaje się kłócić o to, kto zjadł ostatniego loda? No dobra, może nie zawsze… Ale serio! Gatunek familijny to taki magiczny plasterek na rodzicielskie zmartwienia. I nie, nie mówię tu tylko o kolejnej adaptacji Kopciuszka z disnejowskim logo. Sprawdzam to od lat – zarówno jako dziecko, które udawało, że nie płacze przy „Królu Lwie”, jak i rodzic, który teraz tłumaczy, dlaczego Simba jednak nie zjadł Mufasy. 😉
Familijny to taki gatunek, który niby każdy zna, ale gdy przychodzi do definicji – cisza. W teorii: filmy dla widzów w każdymym wieku. W praktyce: historie, przy których babcia ściska wnuka, tata chichocze z głupiego żartu, a nastolatek udaje, że go to nie rusza (chociaż widziałeś, jak się ocierał łzę przy „Coco”?). Klucz? Uniwersalność emocji. Miłość, przyjaźń, walka ze złem – czasem w formie smoka, czasem szkolnego dręczyciela.
Bo familijny to jedyny gatunek, gdzie:
PS. Jeśli szukasz konkretów, oto mój top 3 ostatnich lat:
No cóż… Zawsze możesz udawać, że „przypadkiem” włączyłeś „Oppenheimera”. Ale serio? Daj szansę familijnym. Nawet jeśli twoja rodzina przy pierwszej próbie będzie jęczeć jak przy myciu zębów, to po 20 minutach… Cisza. Magia kina, przyjacielu. Magia kina. 😎